piątek, 27 listopada 2015

Rozdział 6

W centrum spędziłyśmy prawie trzy godziny chodząc od sklepu do sklepu szukając tej jedynej, idealnej sukienki.

Ale było warto..

Sukienkę którą zauważyłam na wystawie była wprost idealna dla Dylancey.
Pasowała do niej pod każdym względem - była w grynszpanowym kolorze, który uwielbiała. 
Do tego dokupiłyśmy pasujące szpilki w srebrnym odcieniu.

- Wyglądam w tej kiecce niesamowicie i to wszystko dzięki tobie Mely - pisnęła rudowłosa przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, co parę minut obracając się wokół własnej osi.

Również jej się przyglądałam z szerokim uśmiechem podziwiając efekt mojej stylizacji.

- Pasuje ci kolorystycznie do oczu prawda Cydro ?






Omen przytaknął głową leżąc na kanapie obok śpiącego już Sesyla.

Nagle wszyscy usłyszeliśmy dość donośne pukanie do drzwi.
Spojrzałam w ich stronę a następnie na przyjaciółkę, szeroko się uśmiechając widząc wielkie zakłopotanie na jej twarzy.

A to coś nowego..

- Kto to taki ? Przyszły chłopak ?

Przyjaciółka zmroziła mnie swoim spojrzeniem i roześmiała się głośno.

- Mam nadzieję.. zobaczymy co z tego wyniknie.. - po tych słowach podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko zanim zdążyłam wypytać ją o inne szczegóły..
- Jake.. hej wejdź proszę.. - usłyszałam skrępowany głos rudowłosej dochodzący z holu.

Poprawiłam się na siedzącym fotelu aby w żaden sposób nie zrobić wstydu przyjaciółce.

- Melanie ? Poznaj Jaka.. mojego kolegę z pracy..

Jak to u mnie w zwyczaju z ogromnym uśmiechem na twarzy podniosłam się z kanapy aby zobaczyć całkiem przystojnego bruneta o szarych oczach z olśniewającym wyglądem:





Jako pierwsza wyciągnęłam w jego stronę swoją dłoń witając go najuprzejmiej jak potrafiłam.

- Cześć Jake..
- Witaj Melanie, czy ty to przypadkiem ty odziedziczyłaś miliony po swoim ojcu..?

Zdziwiona spojrzałam na niego spod uniesionych brwi..

- Zgadza się to ja.. Ale skąd..
- Skąd to wiem ? - zaśmiał się cicho pod nosem  i sięgnął po coś do swojej torby, tą rzeczą okazała się być dzisiejsza gazeta.. 

Bez zawahania podał mi ją..

- Wieści szybko się roznoszą Melanie, ty jak i twój brat jesteście ostatnio głównym tematem tego czasopisma..

Pobieżnie przeglądam strony gazety widząc swoje jak i Markusa zdjęcia.
Przedstawiają one między innymi mnie..
Pośpiesznie przemieszczającą się po londyńskiej ulicy z nosem w telefonie..

- Nie zauważyłam aby ktokolwiek robił mi zdjęcia..
- Jak na zdjęcia zrobine z zaskoczenia wyszłaś na nich naprawdę nieźle.. - powiedział Jake.

Podniosłam na niego wzrok posyłając mu lekki ale jak najbardziej szczery uśmiech.

- Dziękuję
- Nie ma za co po prostu mówię to co widzę..

Naszą wymianę zdań przerywa wchodząca do salonu gotowa Del - wyglądała przepięknie..

- Możemy już jechać ? Jestem gotowa.
- Pewnie - powiedział Jake.. - Miło było cię poznać Melanie.. - chwycił moją dłoń i lekko nią potrząsnął.
- I wzajemnie, ja również będę się zbierała.. - powiedziałam nakładając powoli na siebie płaszcz.
- Mel ? - usłyszałam za swoimi plecami głos przyjaciółki, więc odwróciłam się w jej kierunku - Jeszcze raz dziękuję za pomoc w wyborze..

Na jej słowa machnęłam lekko lekceważąco dłonią.

- Nie ma za co, przyjaciółki są po to aby sobie wzajemnie pomagały i doradzały..
- Ty jesteś dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką - siostrą.  

Podeszła do mnie zamykając mnie w wielkim przyjacielskim och, przepraszam.. siostrzanym uścisku.

- Miłej zabawy z Jakiem - znacząco do niej mrugnęłam - Jakby coś się działo dzwoń, będę przy telefonie.
- Dziękuję.. kocham cię.

Pocałował mnie w policzek otwierając drzwi wypuszczając mnie jak i Cydrona na mroźny już wieczorny dwór.

Oplatając się szczelniej swoim grubym bawełnianym szalem ruszyłam przed siebie.
Koniec Listopada i początek Grudnia i na wieczornym niebie już pojawiły się pierwsze płatki śniegu.
Wiatr nieprzyjemnie wiał mi prosto w twarz rozwiewając moje i tak będące w nieładzie włosy. 

Pomimo ciepłego ubioru nadal było mi potwornie zimno i po całym ciele przechodziły nieprzyjemne dreszcze, poczułam w kieszeni dżinsów wibrujący telefon.
Drżącą dłonią sięgam po niego i wyciągam zdrętwiałymi z zimna palcami odbierając połączenie..

- Tak ?
- Panienko McQveen gdzie się pani podziewa ? Jestem przed domem pani przyjaciółki ale nikogo nie zastałem..
- Och, wybacz Edwardo było mi trochę zimno, więc postanowiłam się przejść.. poszłam w kierunku centrum.
- Odebrać panienkę ?
- Jak byś mógł byłabym niezmiernie wdzięczna akurat przechodzę obok największego sklepu spożywczego..
- W porządku madame wyjdę po panią niech panienka poczeka w środku.
- Naturalnie - po tych słowach rozłączyłam się i przez ogromne drzwi obrotowe weszłam do środka wielkiego centrum.

W środku panował jak zawsze szalony szał zakupowy rozbieganych dookoła rodzin robiących powoli świąteczne zakupy wyszukując na każdym kroku różnych przecen.
Przyglądając się chwilę temu wszystkiemu zerknęłam w dół na Cydrona który już trzymał w zębach zakupowy koszyk jak najbardziej gotowy na nasze dla odmiany małe zakupy.

- Jak ty to robisz, że doskonale wiesz to co chce zrobić nawet w tedy gdy tego jeszcze nie powiedziałam na głos ? - zapytałam retorycznie śmiejąc się z tego cicho pod nosem przy tym głaszcząc wielkiego kota po puszystej głowie.

Przechadzając się pomiędzy regałami wkładałam co jakiś czas różne produkty na które miałam ochotę, między innymi było to białe wino słodkie które moim zdaniem było jednym z najlepszych.
Oczywiście mowa o "Stella Rosa"- najsmaczniejsze białe wino jakiekolwiek piłam a było to nie tak dawno temu bo na urodzinach mamy Dely.

- Nie polecałbym akurat tego wina panno McQveen, jest bardzo słodkie i zabija smak prawdziwego białego wina.. - zamarłam w bezruchu lekko się napinając. 

Znowu ten głos.. ta charakterystyczna chrypka.
Nie musiałam się odwracać aby zorientować się do kogo ten głos należy i z kim aktualnie mam do czynienia.
Poczułam delikatne muśnięcie jego dłoni sunącej po mojej aż do trzymanej butelki którą powoli wyciągnął mi z rąk odstawiając na jej miejsce.

Co to ma w zasadzie znaczyć ?

Odwróciłam ostrożnie głowę aby natknąć się na jego przepięknie pachnące ramię - perfumami na który zapach nie jednej kobiecie miękły kolana.

Mój Przenajświętszy..

Spoglądam na niego z nad swojego ramienia..

- To znowu pan panie McBrown ? Czy pan mnie prześladuje ?

Na moje słowa zaśmiał się gardłowo i pokiwał przecząco głową.

- Zbieg okoliczności panno McQveen..
- Ach tak rozumiem - powiedziałam jednak nieprzekonana przechodząc dalej przeglądając półki.

On jednak nie odpuścił jak poprzednim razem..

Szedł za mną.
Zerknęłam na niego z ukosa ciężko wzdychając gdy wyciąga w moją stronę jakąś butelkę.

- Disznókő Eszencia Tokaj 1999 rocznik mogę je śmiało polecić to z pani winnym gustem powinno pani również zasmakować.

Spuszczając wzrok z jego pewnych siebie czekoladowych tęczówek na wręczaną mi butelkę.
Przyjęłam ją chwilę przyglądając się etykietce.

- Zaryzykuję, dziękuję za doradzenie.. - powiedziałam formalnie z odrobiną uprzejmości w głosie wsadzając ostrożnie wino do koszyka trzymanego w ciągu dalszym przez Cydro.

Chcąc już iść do kasy ze swoim Omenem zostałam potrzymana gestem dłoni przez oczywiście Andreo.

- Borde, idź proszę z obdarzonym panny McQveen do kasy i poczekaj tam na mnie.

Czarna pantera skinęła głową i ruszyła przed siebie.
Cydron spojrzał na mnie wymownie jakby szukał potwierdzenia słów czarnowłosego.
Skinęłam mu delikatnie głową a on bez słowa ruszył za panterą.

- Umówiłaby się pani ze mną ? - zapytał opierając się o półki tak aby widzieć moją twarz.
- Przepraszam ale nie..

Uniósł brwi zaskoczony moją odpowiedzią.
Widać było, że nie jest przyzwyczajony do tego aby kobieta mu odmawiała.

- Dlaczego nie ? - zapytał a w jego głosie dało się wyczuć poirytowanie.
- Główny powód jest taki, że nie mam czasu pannie McBrown.
- Skoro jest pani tak zajęta to co pani tutaj robi ? - sprytnie zapytał uśmiechając się zwycięsko jak i z rozbawieniem widząc mój wyraz twarzy.

Och Wszechmogący.. jaki on jest męczący..

Zawsze musi dostać co chce ?
W tym momencie nie za bardzo wiedziałam co mam powiedzieć.. 
Miłościwy wyręczył mnie.

- Może jednak da się pani namówić na kolację jutro wieczorem ?

Ciężko westchnęłam zaczesując palcami włosy do tyłu.. 

- Możliwe, że znajdę wolną chwilę ale niczego nie obiecuję.. - powiedziałam i zamierzałam go wyprzedzić ale gwałtownie mnie chwycił za nadgarstki.

W jednej chwili zostałam wepchnięta w stojące za mną regały z winami o mało nie powodując, że wszystkie drogie wina pospadały.
Wpatrywałam się w jego rozszerzone tęczówki sama coraz szybciej oddychając.

- Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to podnieca kiedy udajesz taką niedostępną Melanie..
- P..proszę ? - powiedziałam lekko skonsternowana.. - Ja niczego nie.. - uciszył mnie palcem nie pozwalając skończyć.. 
- Och Melanie.. jesteś taka idealna..

Co za podstępny sukinsyn..
Chce doprowadzić mnie do takiego stanu, że mu ulegnę.. 

Nie tym razem panie McBrown.

- Kogo ty chcesz oszukać maleńka, przecież widzę, że ci się podobam tylko, że udajesz taką obojętną na moje zaloty a to tak strasznie mi się podoba..
- Ta rozmowa zmierza donikąd pannie McBrown.. - mówiąc te słowa odsuwam się od niego na bezpieczną odległość.. - Jeżeli w taki sposób próbuje pan zabiegać o moje względy to muszę pana rozczarować ale nie działa to na mnie.
- I znowu to samo.. jesteś niesamowita.

Przewróciłam oczami wyślizgując się sprytnie z jego uścisku i tym samym z pułapki.

- Złamię cię skarbie i będziesz należeć do mnie.. - mruknął oblizując swoją dolną wargę.
- Powodzenia panie Pewny Siebie. - Bez zbędnych słów odwróciłam się szybko na pięcie wprawiając swoje włosy w ruch i ruszyłam w kierunku kas. 

Przy nich czekał cierpliwe Cydron z zakupami.

- Dziękuję najsłodszy.. - nachyliłam się aby wziąć od niego siatkę jak i pocałować go delikatnie w wilgotny nos.

W momencie gdy się wyprostowałam pojawił się Edwardo podeszłam do niego z uśmiechem wręczając mu siatkę z zakupami.
Mężczyzna z uśmiechem ją przyjął i ukłonił się lekko tak samo jak jego Omen Pan Hoper - zając. 
Otworzyli mi drzwi przez które wyszłam więcej się nie oglądając za siebie.

środa, 25 listopada 2015

Notka


Hejka wszystkim !

Chciałabym was serdecznie zachęcić do komentowana moich kolejnych nowych rozdziałów jest to w pewnym sensie motywacja i sposób poprawy swojej pracy.
Wy mówicie mi co jest nie tak , że czegoś wam brakuje a ja się dostosowuje :)

Ps.  Jeżeli macie jakieś pytania, coś dla was jest niezrozumiałe dotyczące bohaterów czy też wątki niekoniecznie z nimi związane śmiało piszczcie do mnie w komentarzach. 

Nie gryzę ! 
Nawet za krytykę..

Mam nadzieję, że kolejne rozdziały również będą przez was tak chętnie czytane.

                                                            Pozdrawiam Was ciepło:

                                                                                                                                                                                                   Dallia x33

wtorek, 24 listopada 2015

Rozdział 5

Siedząc w odosobnionym kącie kawiarni cierpliwie czekałam na przyjście Dylansey.

Przysłuchiwałam się cicho lecącej w oddali przyjemnej dla ucha muzyce jazzowej jak i popijałam  zamówioną niedawno kawę macchiato. Z nudów nie wiedziałam do końca co robić, więc zaczęłam przeglądać uważnie to co kawiarnia ma do zaoferowania.






Robiąc łyk ciepłej kofeiny podniosłam wzrok na siedzących podobnie do mnie klientów.
Każdy z tutaj obecnych był pogrążony w rozmowach ze swoją osobą towarzyszącą, zdarzały się też osoby które czytały w ciszy książkę czy też coś szkicowały w brudnopisach lub tak jak ja w ciszy przyglądały się otoczeniu..

Po lokalu jedynie przemieszali się kelnerzy, kelnerki, którzy uważali na noszone zamówienia jak i plączące się im pod nogami ich różnorodne Omeny jak i oczywiście klientów.

Westchnęłam machając delikatnie zarzuconą nogą na nogę równocześnie delikatnie stukałam paznokciami o blat stołu.

Gdzie ona jest ?

Nagle poczułam jak ktoś siada przede mną i miałam przeczucie, że nie była to moja przyjaciółka.

- Witam panią panno McQveen..

Podniosłam na chwilę wzrok aby upewnić się w swoim przekonaniu i nie myliłam się..
Przede mną siedział Andreo McBrown we własnej osobie..

- Pan McBrown.. jaka miła niespodzianka.. - mówię przyciszonym sarkastycznym tonem, zerkam na Cydrona wyczuwając jego zdenerwowanie obecnością Omena przystojnego przedsiębiorcy..

Zaraz !
Powiedziałam.. Przystojnego ?!

Wzdrygnęłam się na tą myśl od razu ją wyrzucając ją z głowy.
Opuszkami palców przeczesałam w nerwowym geście swoje ciemne jak jego włosy..

- Lubię robić niespodzianki a szczególnie tak niezwykle pięknym kobietom jak pani.. panno McQveen. - odpowiedział z dziwnym błyskiem w oku.

Uśmiechnęłam się delikatnie spuszczając wzrok z jego twarzy.

- Dziękuję za komplement proszę pana ale jaki jest pana cel przysiadania się do mnie ? Ma pan do mnie jakąś sprawę ? - pytam uprzejmie opierając ciężar ciała na swoich łokciach równocześnie biorąc łyk kawy.

Czarnowłosy zaśmiał się gardłowo poprawiając na przysiadywanej przez niego kanapie.
Ilustrowałam go uważnie aż w końcu skupiłam swój wzrok na jego ubiorze..

Było.. zwyczajne.

Ciemno granatowy, markowy sweter Polo, obcisłe dżinsy z wystającym paskiem od Hugo Bossa dyskretnie się wychyliłam i.. do tego ciemne skórzane Martensy.
Całość robiła na mnie piorunujące wrażenie. 

Wprost uwielbiam markowe ubrania.

Zwrócił uwagę, że mu się przyglądam i na jego ustach pojawił się ten specyficzny chłopięcy uśmieszek..

- Podoba ci się to co widzisz skarbie ?

Osłupiała jego pieszczotliwym określeniem mojej osoby prostuje się powracając do swojej poprzedniej pozycji czyli noga na nodze..

- Owszem, ma pan niesamowite wyczucie stylu bardzo mi się podoba ale nic poza tym..

Następnie bez słowa dopiłam swoją kawę chwyciłam swoją torebkę i chciałam opuścić lokal najszybciej jak to było możliwe nie zwracając szczególnej uwagi na jego osobę czy też na Cydrona który również był chętny do wyjścia..

Zauważyłam, że wychodząc właśnie mijam się z Dylansey..
Delikatnie chwyciłam ją za rękę a ona i tak się przestraszyła.

- Melanie ! O mój najświętszy.. - odetchnęła z ulgą a ja uśmiechnęłam się do niej przepraszająco.
- Możemy już iść trochę się nasiedziałam tutaj..
- Oczywiście słuchaj słońce przepraszam ale dopiero co skończyłam pracę szkoda gadać.. opowiem ci wszystko po drodze chodźmy.

środa, 18 listopada 2015

Rozdział 4. cz.II


Kim był ten facet Marco ? - pytam siadając w wielkim szarym fotelu naprzeciwko jego biurka.

- Ktoś kto działa mi ostatnio na nerwy swoją osobą..
- Och, zdążyłam zauważyć.. - powiedziałam cicho oglądając bezceremonialnie swoje paznokcie. - Czego on od ciebie chce ?

Po krótkiej chwili milczenia brat cicho westchnął i usiadł na swoim fotelu.

- On chce przejąć firmę po naszym ojcu Mels - podniosłam na niego wzrok zaskoczona tą odpowiedzią przestając równocześnie oglądać swoje dłonie.
- A ty proszę powiedz mi, że mu jej nie dałeś..
- A wyglądam na takiego idiotę ? Oczywiście, że nie..

Odetchnęłam z ulgą, poprawiając się na fotelu nałożyłam nogę na nogę.

- I co teraz zrobisz z tą firmą ? Połączysz ze swoją ? - zadając to pytanie powoli wstałam i zaczęłam się przemieszczać po pomieszczeniu będąc pod czujnym spojrzeniem brata jak i leżącego na kanapie Cydrona.
- Nie.. - odpowiedział mi cicho przerywając moje oględziny obrazu Leonarda da Vincie'ego: "Stworzenie Adama" , które górowało na jednej ze ścian:




Odwróciłam w jego stronę głowę, patrzył się na mnie z dziwnym błyskiem w oku .. 

- Zapisałem ją na ciebie..

Stanęłam jak wryta nie dowierzając..

- Jak to.. przepisałeś na mnie ?!
- No normalnie, masz teraz własne przedsiębiorstwo.. Gratulacje siostra! - pokazał mi dwa kciuki do góry.
- Ale.. ja..ugh.. Markus ! To nie dorzeczne aby podejmować takie decyzje bez mojej wiedzy..!
- Miałem ją oddać temu pawiowi ?! Zastanów się Mels !
- Mogłeś przyłączyć je do swojej formy, sprzedać je dla swoich zysków.. nie wiem.. cokolwiek ! A ty dałeś je od tak mnie, osobie która nie ma zielonego pojęcia o sprawach ekonomicznych ba, sprawach biznesowych!
- Witaj w Show Biznesie siostrzyczko wszystkiego nauczysz się w swoim czasie.
- To jakiś dowcip z twojej strony ? Tak, na pewno robisz sobie podłe żarty ze swojej młodszej siostry..

Markus zaśmiał się i skinął głową na Troiana który poderwał się z tylnego oparcia fotela i chwycił w dziób jakiś papier a następnie podleciał i wręczył mi go.
Rozwinęłam papier swoimi długimi, smukłymi palcami i z wrażenia aż usiadłam na kanapie..

- Ty nie żartowałeś.. jasna cholera..

Brat uśmiechnął się lekko, wstał i podszedł kucając przy mnie.

- Melanie, dasz radę wiem to ponieważ jesteś moją jedyną siostrzyczką, jesteś ambitna i niezwykle uparta a to ważne w tej karierze..

Nie wydałam z siebie żadnego dźwięku, więc kontynuował..

- Zawsze możesz liczyć na moją pomoc, na moje wsparcie.. od tego jest rodzina aby sobie pomagać, spójrz na mnie Mely.. - posłuchałam go i podniosłam na niego swój wzrok - Nie miałem wyboru moja firma jest już dostatecznie duża gdybym dołączył ogrom taty nie dałbym sobie z tym wszystkim rady i prędzej czy później splajtowałbym.
- Rozumiem.. - w końcu coś z siebie wycisnęłam. - 
- To co Mely ? Dasz radę ? - zapytał odgarniając mi mój czarny kosmyk włosów za ucho.

Chyba na prawdę lubił bawić się moimi włosami..

Ciężko westchnęłam zerkając na leżącego obok mnie Cydrona który nie spuszczał wzroku z mojej twarzy, z powrotem spojrzałam na twarz Marka.

- Tak, dam radę.
- I to chciałem usłyszeć.. - powiedział z uznaniem.
- Czy to wszystko z emocjonujących wiadomości na dzisiaj ? - zapytałam cicho.
- Tak, tak sądzę słońce..

Odetchnęłam i ponownie wstałam.

- Jestem trochę zmęczona Marko będę się zbierała..
- W porządku ja za chwilę też kończę tylko napiszę do pana McBrowna odmowę propozycji jak i prześlę ci na e-mailem adres twojego nowego Penthousu.

Kiwnęłam głową i kierowałam się do drzwi.

- Do zobaczenia Markus.. - powiedziałam będąc już drugą nogą za drzwiami.
- Do zobaczenia siostra, powodzenia jutro !

Więcej już nic nie słyszałam ponieważ wyszłam z jego gabinetu szybciej niż zamierzałam.

- Dobrze wybrałaś Mely.. - zamruczał cicho Cydro..
- Dobrze, że chociaż ty tak uważasz.. - powiedziałam do niego z uśmiechem i weszliśmy do windy.
- A ty uważasz inaczej ? - zapytał.
- Nie jestem pewna czy dam sobie radę.. mimo, że zatwierdziłam, że dam..
- A ja wiem, że dasz, jestem częściwo tobą Mels i wiem, że drzemie w tobie ogromna siła i samozaparcie.

Uśmiechnęłam się szeroko.
Cydron zawsze wiedział co powiedzieć aby podnieść mnie na duchu.

- Co ja bym bez ciebie zrobiła Cydo..
- Umarłabyś.. -powiedział zgodnie z prawdą.
- Masz słuszność wielki kocie.. -powiedziałam śmiejąc się głośno.

Drzwi windy rozsunęły się i ponownie dopadł mnie personel..
Przewróciłam mentalnie oczami.
Czy mój personel będzie taki sam ? Albo i może gorszy ?!

Nie nie możesz się tak nastawiać Melanie..
Musisz myśleć pozytywnie.
Uśmiechnęłam się do dwóch kobiet które zsypywały mnie różnymi pytaniami: Czy bym sobie czegoś życzyła czy czegoś mi brakowało..

- Owszem, brakuje mi mojego płaszcza bo wychodzę..
- Oczywiście proszę pani.. 

Po chwili wróciły z moim płaszczem wręczając mi go do ręki.

- Dziękuję i do wiedzenia.
- Do wiedzenia proszę pani, miłego popołudnia..

Uśmiechnęłam się dziękując serdecznie.
Wychodząc wyciągnęłam z torebki swój telefon i wybrałam bardzo dobrze mi znany numer.

- Tak Mels ? - usłyszałam wesoły głos Dylance.
- To co widzimy się za dziesięć minut w "Coffie Clubs" ?
- Jak nie jak tak do zobaczenia za dziesięć minut.. - i się rozłączyła.



niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 4.

Szłam zamyślona londyńskim chodnikiem popijając dopiero co zakupioną herbatę z pobliskiego Starbucks’a..

Moim celem było przedsiębiorstwo Marko który koniecznie chciał mnie zobaczyć gdyż podobno miał dla mnie jakąś ofertę pracy.
Nie patrząc przed siebie gdzie idę szukałam w swojej torebce swojego iPhona, który zaczął nieustępliwie dzwonić..

Spojrzałam na wyświetlacz i była to nie kto inny jak Dyllance. Odebrałam bez żadnego wahania:






- Dyli ?
- Mely, hej co powiesz na małe zakupy ? Potrzebna jest mi sukienka na urodziny a dlatego, że to ty masz nieziemski gust to chciałabym abyś mi doradziła którą powinnam wybrać mam już dwie na oku.. - mówiła tak mi się wydaję na jednym wdechu..

Zaśmiałam się cicho odgarniając z twarzy przysłaniające mi widoczność moje ciemne kosmyki włosów.

- Pewnie nie ma sprawy.. - powiedziałam z uśmiechem wymalowanym na ustach.
- Cudownie słońce to o której by ci pasowało wiem, że jesteś pewnie trochę zajęta.. - powiedziała odrobinę zakłopotana.
- Sama nie wiem mogłabym ci dać znać jak się uwinę ? - powiedziałam z nutką nadziei w głosie. Na linii trwała chwilowa cisza..  - Dyli ? Jesteś tam ? - powiedziałam zaniepokojona, odstawiłam telefon od ucha aby zobaczyć, czy przypadkiem się nie rozłączyłam ale rozmowa była aktywna pewnie to jej telefon wyleciał z dłoni.
- Tak tak telefon mi się wyślizgnął – przewróciłam oczami słuchając jej śmiechu – Pewnie, to do usłyszenia słońce..
- Całusy – po tych słowach się rozłączyłam jak i weszłam przez obrotowe drzwi do wielkiego przedsiębiorstwa Markusa.

Jak mu się to wszystko udało osiągnąć ?
Oczywiście dzięki sprytowi i inteligencji której mu nie brakowało..

- Panno McQveen.. - złapała mnie jedna z sekretarek uśmiechając się formalnie – Wezmę pani płaszcz.. 

Byłam w szoku, że mnie tutaj znają.
Nigdy tutaj nie byłam a oni od razu mnie rozpoznali..

Dziwne.

- Pan McQveen czeka na panią w swoim biurze.. - wyjaśniła mi kolejna pracownica która już wyglądała na bardziej wiarygodną ze swoim uśmiechem – Jego biuro jest na dwudziestym piętrze, proszę za mną panno McQveen.

Spojrzałam zszokowana na Cydrona który dokładnie tak jak ja był zagubiony i nie rozumiał co się wokół niego działo.

- Mely.. - zwrócił na siebie moją uwagę przez szturchnięcie mnie głową w rękę.. - Zobacz ile sów.. - powiedział podnosząc głowę do góry.

Poszłam jego śladem i aż otworzyłam z wrażenia usta..

- Wow.. - tylko tyle dało mi się powiedzieć. - Myślę, że to Omeny personelu..
- Raczej tak.. - przytaknął mi Cyd i wszedł zaraz za mną do windy.

Nie powiem czułam się trochę dziwnie będąc tutaj jedyną mającą odmiennego Omena.. 

Kiedy drzwi windy się otworzyły czekała na nas kolejna pracownica ubrana tak jak pozostałe w szarą ołówkową spódnice białą koszulę i szarą marynarkę do koloru.

Dopiero teraz byłam w stanie wyrwać się z szoku i ocenić personel ze względu na ubiór..
W końcu ubrania to moja pasja..
Uwielbiam dobre dobrane pasujące do siebie kolory które biją po oczach każdego kto na nie spojrzy..

- Pani McQveen zapraszam pani brat będzie gotowy aby za chwilę z panią porozmawiać..
- W porządku dziękuję poczekam..

Kobieta kiwnęła głową i otworzyła usta tak jakby coś jej się przypomniało..

- Pije pani wodę mineralną z dodatkiem cytryny i mięty zgadza się?

Po raz kolejny zdziwiona spojrzałam na Cydrona i powiedziałam niepewnie..

- Tak, zgadza się..
- Miałaby pani ochotę napić się podczas czekania ?
- Bardzo miło z waszej strony ale podziękuję.. - uśmiechnęłam się uprzejmie dając znak kobiecie aby nie zadawała mi więcej pytań i zostawiła mnie w spokoju.

Zrozumiała, kiwnęła głową i odeszła.

Westchnęłam z ulgą siadając wygodnie na kanapie..
A więc mój braciszek zdążył już uprzedzić swoich pracowników o mojej wizycie..
Ciekawie jak i przewidywalne..
Przeglądając swojego iPhona gdy nagle drzwi otworzyły się przez mocne pchnięcie ich głową należącej do czarnej pantery.
Przez jej gwałtowność nieznacznie podskoczyłam na siedzeniu. 

No wreszcie nie sowa !

- To jeszcze do ustalenia McQveen.. – powiedział czyiś męski zachrypnięty głos który dziwnie wywołał u mnie dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa.

Podniosłam się z kanapy poprawiając swój ubiór który składał się z parzonej wełnianej sukienki z krótkim rękawkiem na którą nałożyłam biały żakiet, do tego oczywiście musiały być i tym razem białe siedmiocentymetrowe szpilki.





Czarna pantera zmierzyła mnie jak i Cydrona zimnym spojrzeniem.. 

Przestraszona przeniosłam z niej swój wzrok aby dostrzec jej „połączonego” który właśnie opuszczał w towarzystwie mojego brata jego gabinet.
Był to również czarnowłosy mężczyzna, niezwykle przystojny ale po sposobie zwracania się do innych na pewno brakowało mu pewnych dobrych manier.

Bił od niego chłód.. 

- Zobaczę co da się zrobić panie McBrown, niczego nie obiecuję.. - powiedział spokojnym tonem Marko przenosząc swój wzrok z niego na mnie i przy tym szeroko się uśmiechając.

Jego rozmówca powędrował wzrokiem zaraz za nim również spoglądając na mnie.
Jego ciemne oczy niebezpiecznie zabłysły.

- Pannie McBrown to moja młodsza siostra.. Melanie poznaj - chrząknął znacząco - Pana Andrea McBrowna.

Czarnowłosy jak i jego Omen podeszli w naszym kierunku na dość niebezpieczną odległość.

- Miło panią poznać – mruknął cicho z aż namacalną nutą uwodzicielskiego tonu, aż mnie zemdliło..
- Mi również miło pana poznać panie McBrown.. - powiedziałam szybko ale dobitnie podając mu swoją dłoń po którą wyciągnął swoją, następnie ją ucałował dziwnie długo przetrzymując.

Nie chcąc robić żadnych scen przed Markusem delikatnie wysunęłam rękę z jego uścisku obdarowując tajemniczego mężczyznę nikłym uśmiechem jak i nieufnym spojrzeniem.
Po chwili tajemniczy nieznajomy otrząsnął się poprawił drogi czarny garnitur od Tommiego Halfigera i przybrał obojętny wyraz twarzy po chwilowym wpatrywaniu się we mnie.

- Markusie, mam nadzieję, że skorzystasz z mojej propozycji drugiej już nie zaproponuje.. - po tych słowach ostatni raz obrzucił mnie mierzącym spojrzeniem i poszedł w kierunku windy.

Kiedy w niej zniknął odetchnęłam z ulgą..
Co to za jeden ?

- Mely ? Idziesz ? - otrząsnęłam się słysząc głos Marcusa, potaknęłam głową.
- Tak już emm.. idę. - powiedziałam i weszłam do gabinetu przez przetrzymywane przez niego drzwi.

Rozdział 3.

Powolnym krokiem podążałam w kondukcie pogrzebowym na prawie samym początku będąc kurczowo uczepiona ramienia Marcusa próbowałam za wszelką cenę wyhamować swój histeryczny płacz.

Nadal nie docierała do mnie świadomość, że zostałam sierotą, że nie mam już nikogo oprócz Cydrona i Marcusa. Nikogo.

Wszyscy odchodzą i to jeszcze bez pożegnania, tak jak to zrobili to nasi rodzice, ale nie winie ich za to..

Zginęli w wypadku.

Wracali z ważnego spotkania gdyż tata był jednym z najbardziej wpływowych prezesów których znała Ameryka..
Nie jestem pewna czy to zmęczenie czy chwila nieuwagi za kierownicą, ale w niewyjaśnionej sytuacji wylądowali w rowie, z rozbitą przednią maską..


Na tą myśl trochę za głośno pociągnęłam nosem co przyciągnęło uwagę brata który mocniej mnie objął w talii szepcząc uspakajające słowa.
Nie mam do nich żalu pomimo tego, że na prawdę cierpię z powodu krwawiącego serca.
Nie zdążyłam się z nimi pożegnać - i to mnie boli najbardziej..
Nie zdążyłam im chociaż powiedzieć: "Do widzenia" ot co.

- Meli ? - usłyszałam cichy znajomy głos na który odwróciłam się przez ramię.
- Dylance.. - powiedziałam z odrobiną radości jak i żalu w głosie i wyplątując się z obgięć brata przeniosłam się w ramiona rudowłosej przyjaciółki.

Z Dylance znałyśmy się od dzieciństwa ona również znała moich rodziców tak jak oni ją..
Nasi rodzice przyjaźnili się to też dlatego traktowaliśmy się prawie jak rodzina.

- Słońce ty moje.. tak mi przykro - wyszeptała - Nie płacz, jestem z tobą.. - powiedziała mi cicho do ucha gładząc moje włosy.

Wtulona w jej ramię poczułam delikatne ocieranie o moją nogę był to Sesyl - Omen Dely..

- Hej.. Ses.. -powiedziałam cicho pociągając po raz ostatni nosem jak i wycierając sobie chusteczką oczy uważając na makijaż mimo, że był wodoodporny.

Razem z Marco i Dylance szliśmy dalej a za nami państwo Prever które cały czas posyłało mi pocieszający jak zawsze przyjazny uśmiech.

Gdy ceremonia dobiegała końca ludzie powoli z chusteczkami w dłoniach odchodzili w różnych kierunkach.

Ja natomiast przez cały czas przyglądałam się dopiero co postawionym nagrobkom w absolutnym milczeniu.

Obejmowałam się mocno a przy tym również lekko pocierałam swoje zmarznięte ramiona aby minimalnie się rozgrzać w ten chłodny listopadowy dzień..

Po raz kolejny czytam wyryte w złotym kolorze na pomniku słowa:



                          Tomas & Rosalie McQveen


                            * 03.09.1960 / * 17.03.1975
                            +             20.11.2015


                        "Miłość nie kończy się u bram śmierci..
                     Wy żyjecie  w naszych sercach i pamięci."

                                                                 Zawsze i na Zawsze

                                                              Wasze kochające dzieci



Ostatni raz ocieram z policzków spływającą łzę.

- Mely.. - usłyszałam ciche mruknięcie należące do Cydo - Musimy już iść.. - mrucząc to cicho otarł się chłodnym nosem o moją dłoń.
- Tak już.. idziemy.. - powiedziałam zdecydowanie - Idź przodem - poleciałam mu.

Gdy leopard ruszył bez słowa przed siebie ja ostatni raz spojrzałam na grób rodziców zmuszając się na delikatny uśmiech.

- Do zobaczenia, kocham was - po tych słowach poprawiłam płaszcz na swoich drobnych ramionach i ruszyłam za swoim Omenem w kierunku wyjścia z cmentarza.

sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 2.

I w takiej oto sytuacji zastanawiam się jak powinnam się zachować, jako ta dobra córka która była.. jest.. świadkiem pogrzebu własnych rodziców.
Minął niecały tydzień odkąd odeszli, albo tydzień odkąd potrafiłam się po nim podnieść, pozbierać i zacząć normalnie funkcjonować..
Unoszę wzrok spoglądam na coraz większą grupę ludzi gromadzących się przed kościołem..
Zawsze będę pamiętać ich wesołe z wypisanym szczęściem twarze, dobre rady po złym postępowaniu.. - na te wspomnienia na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Mogę spróbować udawać, że wszystko jest w porządku, że nic mi nie jest.. ale prawda jest inna a mianowicie taka, że się boję..
Jakkolwiek bym się starała nie potrafię na ten moment myśleć pozytywnie.. - niekontrolowanie mój znikomy uśmiech przekształca się w grymas i szybko chowam twarz w dłonie zanosząc się cichym szlochem. Czuję jak Cydron ociera się o moje nogi dodając mi otuchy jak i rozgrzewając mnie minimalnie..
- Och Cydro - szlocham cicho kucając biorąc wielkiego kota w ramiona i mocno go tuląc do swojej piersi. - Jestem z tobą Mely zawsze i na zawsze pamiętasz..? - wymruczał cicho w odpowiedzi.
Ciężko wzdycham przytakując głową podnosząc się do pionu zauważam, że podchodzi do mnie zawsze elegancko ubrany w czarny garnitur jak i czarny płaszcz do koloru mój starszy brat Marcus ze swoim Omenem Azelem - szarym sokołem na prawym ramieniu. Marcus - przedsiębiorca mający powodzenie u wielu kobiet, które go otaczały, nie raz śmialiśmy się z ich reakcji kiedy brały mnie za jego dziewczynę.
- Wszystko w porządku Melanie ? Jak się trzymasz ? - pyta z wyczuwalną troską w zachrypniętym charakterystycznym głosie.
Podnoszę wzrok na jego przystojną twarz i lekko się uśmiecham, nic się nie zmienił przez ten miniony tydzień, jedynie zapuścił lekką ciemną brodę która dodawała mu wyglądu: "niegrzecznego chłopca", ciemne długie włosy zaczesał do tyłu i przygładził żelem i oczywiście jak wcześniej wspomniałam założył drogi garnitur od Giorgio Armaniego który niesamowicie opinał jego wysportowane ciało. Jednym słowem: "Ideał".
- Bywało lepiej Mark.. - powiedziałam cicho przełykając rosnącą w moim gardle gulę.
Brat widząc mój stan pochwycił mnie w niedźwiedzim uścisku omal nie powodując mojego upadku spowodowanego utratą równowagi na szpilkach, musnął on ustami moje kruczoczarne jak jego włosy cicho szepcząc mi na ucho:
- Będzie już tylko lepiej siostrzyczko.. - chciał coś jeszcze powiedzieć ale przerwały mu bijące dzwony nawołujące do wejścia do kaplicy. - Chodźmy bo spóźnimy się na uroczystość. - Mark - powiedziałam spanikowana zatrzymując go lekkim szarpnięciem za rękaw marynarki - Nie wiem czy dam radę.. - powiedziałam drżącym głosem tracąc ponownie równowagę przez trzęsące się całe moje ciało, gdyby nie pomocna asekuracja Cydrona dawno już bym wylądowała na tyłku przed tym kościołem..
Brat zmarszczył brwi najwyraźniej nie rozumiejąc moich słów..
- Czego się boisz słońce..? - pyta chwytając mnie za dłoń. - Nie wiem co powiedzieć, kiedy wszyscy będą tego oczekiwali..- powiedziałam cicho zakłopotana, Marcus zaśmiał się cicho pod nosem głaszcząc mój policzek. - Wiem, że dasz radę zawsze dawałaś powiedz to co czujesz prosto z serca, rodzice na pewno to zrozumieją.
Po tych słowach odgarnął mi kosmyk włosów z twarzy i wyciągnął w moją stronę dłoń którą ujęłam i razem weszliśmy do kapliczki. Zajęliśmy miejsce w przedostatniej ławce słuchając kazania, a gdy nadszedł ten odpowiedni czas ja faktycznie wiedziałam co robić.
Podeszłam do mównicy wraz z Cydronem zwracając całą uwagę zgromadzonych na sobie:
- Dziękuję wszystkim, że zaszczyciliście nas na tak ważnej dla mnie jak i dla Marcusa dniu, nie należy on do najweselszych więc aby nie przedłużać chciałabym zadedykować tą piosenkę naszym rodzicom.
Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam początkowo cicho śpiewać:                              --> Piosenka
Go in peace, go in kindness
Go in love, go in faith
Leave the day, the day behind us
Day is done, go in grace

Let us go into the dark
Not afraid, not alone
Let us hope by some good pleasure
Safely to arrive at home

Let us hope by some good pleasure
Safely to arrive at home.
Kiedy muzyka ucichła od razu zabrzmiały gromkie oklaski widziałam, że dużo osób wzruszyło się i sama nie wiem, czy to przez mój śpiew czy przez sposób przekazania jaki wybrałam, ale efekt był taki jaki chciałam aby był.. co było najważniejsze.

Rozdział 1.

Stojąc przed swoją szafą zastanawiałam się w co powinnam się ubrać na taką uroczystość jak.. pogrzeb.
Nie miałam za szerokiego wyboru, więc wybrałam czarną sukienkę wykonaną z delikatnego lnianego materiału przez który delikatnie prześwitywał czarny biustonosz bez ramiączek. Dodawał on sukience w pewnym sensie intrygującego uroku. Aby się zbytnio nie wyróżniać nałożyłam na siebie jeszcze subtelny czarny sweter od Emporio Armaniego dobierając do niego czarne wiszące kolczyki w kształcie trójkątów jak i przycięte rękawiczki w tym samym kolorze, do tego nałożyłam na stopy dziesięciocentymetrowe czarne szpilki od Yvesa Saint Laurenta, całość wyglądała naprawdę dobrze:


                                                                                                                            





Pod koniec pozwoliłam sobie ostateczne na delikatny makijaż jak i kilkukrotne spryskanie perfumem od Marca Jakoba. 
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze - byłam gotowa.Stojąc tak i przyglądając się sobie usłyszałam czyjeś kroki zmierzające ku mojemu pokojowi obejrzałam się przez ramię w moich drzwiach stał Cydron - mój Omen który przyjął postać leoparda.
Omeny to inaczej nosiciele dusz, przyjmuje one również nazwę pośrednika ludzkich dusz ale ja jednak wolę nazywać go po prostu swoim najlepszym przyjacielem.
W moim świecie ludzka dusza po części jest uwięziona w ciele obrońcy czyli Omena, to dość skomplikowany proces.. aby to wyjaśniać potrzebna jest wiedza, która po części jest tuszowana przez Wielką Radę, która sprawuje tutejszą władzę. Nikt poza nią nie wie do końca dlaczego w ogóle coś takiego jak Omen istnieje..
Ja wiem tylko tyle, że to nie jest normalne..
Omeny pojawiają się w życiu człowieka tak jakby z nienadzka, kiedy najmniej się tego spodziewasz. Najczęściej przybywają znikąd wraz z pierwszymi urodzinami tak jak to było u mnie..
-Mel, jesteś gotowa ? Za chwilę wychodzimy.. - wymruczał cicho Cyd podchodząc powoli do mnie siadając obok mojej nogi.
Ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie lekko się uśmiechając aby dodać sobie odrobiny otuchy.
- Tak, jestem gotowa możemy iść..

Bohaterowie opowiadania



Melanie McQveen






















* Cydron (Leopard)












Marcus McQveen





























* Troian (sokół)

















Dylance Prever







* Sesyl (Ryś)

















Andreo McBrown 










































* Borde (Czarna pantera)




















I inni..


* oznacza czyjegoś Omena 

Wprowadzenie


Drogi pamiętniku, Czy tylko mi nic nigdy nie wychodzi ? Czy tylko ja mam w życiu takiego pecha, że nic nie potrafię osiągnąć ? Za każdym razem zadaje sobie te same pytania ale nigdy nie potrafię sobie udzielić na nie satysfakcjonującej odpowiedzi. Ile bym dała aby było inaczej.. Aby te wszystkie smutki i zmartwienia zniknęły.. Ale one cały czas powracają.. Mam nadzieję, że czas coś zmieni i każdego dnia błagam los aby ten następny dzień był lepszy.. ale każde jutro jest takie same jak zawsze, niezmienne, jak dotąd okrutne i bezwzględne.. Chyba zostaje mi tylko przyzwyczaić się do tego, że takie po prostu jest życie.